Amiś

Podczas malowania obrazu „Amiś” równolegle powstawało opowiadanie pt.: „Ami i Hami”
Odważam się i publikuję:)

AMI I HAMI

Jestem kundlem. Czuję, że nim jestem. Mam zamiar urodzić się na próbę o ile można rodzić się na próbę. Próba generalna rodzenia się. Prawdopodobnie mam na imię Amiś, od francuskiego un ami – przyjaciel. Dopiero przychodzę na świat. Jestem jeszcze półnagi, w półprzeźroczysty, niestabilny, transparentny. Przeświecam bladym, brudnym turkusem w odcieniu szpitalnym. Nie chcę żebyś mnie takiego zobaczył/zobaczyła i nie zobaczysz. Wyjdę do ciebie silny, kompletny, z wyczesanym futrem.

Teraz wiem, że mam dwie głowy i wiem też, że mój pan pije od zawsze i na zawsze. Moja główna głowa mówi uciekaj, spieprzaj gdzie pieprz rośnie, ratuj się kto może. Ja chyba nie mogę – tak natomiast mówi moja druga, ale nie drugoplanowa, głowa. Nauczyłem się nic nie mówić, niczego nie czuć, nikomu nie ufać. Umiem żyć jakby z hipopotamem pośrodku pokoju, mówiąc: nieeee, jaki hipopotam, nic tu nie leży! Umiem spędzać swoje krótkie życie łażąc za Hamim, moim panem, po barach. Jestem smutny i przez to wszystko mam dwie głowy. Zajadam bezsilność, mam psią bezsenność. Ale się rodzę. Mam jak mam, ale się rodzę. To najważniejsze.

Wpadam w szał kiedy pomyślę o moim Panu. Niby jutro będzie lepiej, znów będziemy kumplami, znów będziemy bawić się w patyk, w berka kibelka, w szczotkowanie futerka, w aportowanie śnieżek, szyszek. Nic się nie wydarza. Vanitas et vanitatum. DZIĘKI ZA NIC. Nadchodzi to wymodlone jutro i znów siedzę obok jego tłustej łydki, wiecznie przy nodze, wiecznie na smyczy. Początkowo lubiłem swoją smycz, sądziłem, że ma mnie zabezpieczać, żebym się nie zgubił. Teraz wiem, że to on sam nie chce się zgubić. Jak zza przydymionej szyby obserwuję wyłupiastymi ślepiami ten jego opuchnięty ryj i z niegasnącą nadzieją czekam na błysk zrozumienia. A było mówione! Było proszone, powtarzane! Prędzej mi kaktus wyrośnie na środku łapy niż mój pan wytrzeźwieje i zobaczy, że mnie nie ma! Ani w barze! Ani w domu! Ani obok nogi! Nie ma mnie generalnie! GE NE RAL NIE! Wernisaż ucieczki! Grande finale mojego oswobodzenia! Nabierałem się na jego słowa setki razy, eony razy. A Hami swoje, w koło Macieju: Amiś, no co ty, dobrze jest, wczoraj po prostu źle się czułem. Mieliśmy spędzić razem czas? Przecież spędzamy, no cho na spacer! Zesikałeś się na podłogę przeze mnie? Żartujesz chyba, nic nie mówiłeś, że chcesz na dwór. Płakałeś w nocy? Stary, nie masz lepszych powodów do płaczu? Niejeden by się pochlastał za takie luksusy: dach nad głową, koc do spania. To ty nie wiesz, że istnieją psy bez domu? Nie wybrzydzaj, bo się pogniewamy, głowa do góry bratku. Bracie mój, mordo ty moja! Jesteś dla mnie najważniejszy na świecie, zobacz, patrz jak cię kocham! Masz tu worek karmy dla championów, nową obrożę z cyrkoniami, tfu! kryształkami Svarovskiego. Masz tu śmieszne psie przebranie na karnawał, trąbkę sylwestrową, pneumatyczne konfetti, popudrowane tłuściutkie faworki, najdroższy psi szampan, psie szelki, szałową fryzurę u psiego fryzjera, baw się! Baw Ami! No już, już, zabawa! Raz i dwa! Piesiuniu, no już się nie gniewaj na pańcia, daj już pyska na zgodę, przynieś mi wodę, zaraz idziemy, jeszcze tylko rozchodniaczka się napiję. Gazowaną mineralną z lodem i cytrynką dla pieska poproszę! Biter lemon z wódką dla mnie!

Ehh…Ostatnio śnię powtarzający się koszmar, w którym wielka, czerwona zapita gęba Hamiego rośnie i rośnie, wrzeszczy mi nad uchem opluwając spienioną śliną, przygniatając i miażdżąc swoim powiększaniem się, wypełnianiem przestrzeni. A ja staję się maleńki, najmniejszy z możliwych. W takich chwilach czuję w sobie wyniszczający pożar, skowyt paniki i obezwładniający brak tchu. Kurczę się za każdym razem, kiedy z falującą mocą syreny alarmowej narasta ochrypły grzmiący głos: Nie ty pierwszy psie tracisz trop, nie ty jeden, Amisiu, czujesz nieważkość, w której rozbijają się o siebie szklanki z piwem, butelki z wódką, psie głowy jedna o drugą. JEB! Roztrzaskany łeb. TRACH! Roztrzaskane szkło! Hahahaha! Psu się daje chleb, nie kamień, słyszałeś o tym kundlu? Kto nie słucha ojca, matki, niech słucha psiej skóry, o tym też marzyłeś? Że nie będziesz miał pieskiego życia? Że pogoda nie będzie jak pod psem? A o tym, że dostaniesz chleb, nie gruz i że posłuchają twojej zapchlonej skóry? No to wyobraź sobie brzydki psie, że nikt ci nie da chleba, chrupek, zlewek, resztek. Nikt nie posłucha twojej śmierdzącej skóry. Twoje nic nie znaczące małe pieskie życie wraz ze znajdującą się pod tobą pogodą, zostanie olane. O-la-ne. Jesteś tylko psem Amiś, leje na ciebie ciepłym moczem, kumasz? LEJE! Zdechniesz tu, przy mojej nodze żrąc kamienie!!! Łohohoho hahaha.
Gwałtownie budzę się w środku nocy, przerażony, skulony i drżący. Strach ściska mi gardło, serce tłucze szaleńczo, żołądek skręca się w supeł. Wdech, wydech, wdech, wydech, oddycham przeponą, powoli, wdech, wydech, wdech, wydech, ciśnienie powoli się normuje. Już po wszystkim, już, cichooo, cichutko, ciiii, ciiii. Oddychaj, ciiiiiii. Tak wtedy do siebie mówię, tylko tyle potrafię zrobić w takiej sytuacji. Wkrótce skończy się mój poród, może wtedy znajdę inne rozwiązania…

Po jednej z setek takich nocy i po tysiącu gorzkich dni pojawiła mi się w podwójnej łepetynie myśl. Początkowo niejasna, jakby spowita gęstą mgłą, ćmiąca niewyraźnie tylko w głównej, dużej głowie. Dopiero po chwili doszła tajemniczym opóźnieniem do drugiego łebka: Może tak naprawdę nie chodzi tu o pijaka Hamiego? Może to nie jest tak, że on mnie nie kocha? Może to ja nie kocham…siebie?? Cisza. Zgrzyt. No więc obracam to słowo w głowie kilka razy, przyglądam mu się uważnie…MIŁOŚĆ?! Nad głową (głowami) rozświetliła mi się niemal żarówka, oświecenie chyba. Ciepła fala światła spłynęła mi po grzbiecie jakby wielka mocna ręka pogłaskała mnie-psinę, poklepując i mówiąc „dobry piesek, dobry”. Utulony tym uczuciem, oniemiały nagłym odkryciem, wiedziałem już co należy robić. Wstałem z legowiska, zjadłem jakiś zapomniany, przyschnięty plasterek kiełbasy, który wyniuchałem obok miski. Poczłapałem w stronę wersalki, na której chrapał/gulgotał zionący trawionym alkoholem mój tak zwany właściciel Hami i przekrzywiwszy leciutko w bok głowę (głowy) przyglądałem się w ciszy cielsku człowieka z miarowo unoszącym się brzuchem, strużką śliny spływającą z kącika otwartych ust. Zadziwiłem się, że nie zjawia się chęć przegryzienia odsłoniętego gardła. Podszedłem odrobinę bliżej, przydługie pazurki stukały po linoleum, człowiek przeciągle chrapał. Dalej nic, żadnych morderczych zapędów. Pies ci mordę lizał, myślę, odchodzę. Zostawiam cię kimkolwiek jesteś, giń jak chcesz, ja ratuję siebie. Wymamrotałem cichutko, rozejrzałem się po pokoju pożegnalnie i już nigdy nie wróciłem. Czy wobec tego już się urodziłem? Jak mam stwierdzić czy już po wszystkim? A może to dopiero pierwsze skurcze?

Po kilkunastu dniach tułaczki, u kresu wytrzymałości, na miękkich łapach, zszedłem po betonowych schodkach w dół. Czujny. Pchnąłem stare liche drzwi, ostrożnie wszedłem do środka i ogarnęło mnie natychmiast. Wilgotne objęcia stęchlizny, piwniczny smrodek, od którego żadna półpiwnica nie może się ustrzec, a już na pewno nie sutenera starej plebani. Otoczyło mnie kilkanaście par oczu, życzliwych i zaciekawionych ale przede wszystkim otuliło mnie świdrujące jak wiertło, mierzące się z najwyżej zahartowaną stalą, spojrzenie starej Wyżlicy o futrze brązowosiwym, szczeciniastym, o oczach czarnych jak węgiel, okrągłych i błyszczących jak śliskie paciorki. Wyżlica spostrzegła mnie pierwsza, podeszła krokiem pewnym, niesymetrycznym, charakterystycznym dla psa z trzema łapami i chociaż widziałem ją pierwszy raz w życiu, przywitała mnie tak, jakby to właśnie mnie brakowało, jakby to beze mnie nie mogli zacząć. Dobrze, że jesteś – powiedziała mocno i ciepło – siadaj, masz tu świeżą wodę do wypicia, masz tu smaczną chrupkę na ząb, zaraz zaczynamy. Reszta potoczyła się wartko i przepadła w rozmazanym wspomnieniu. Jeśli coś można by wyłowić z tej zblenderowanej zupy nowych bodźców to byłaby to następująca lista migawkowych wrażeń poruszających się jak koraliki w kalejdoskopie:
1) zapach stęchlizny
2) chłód piwnicy (jak zrobić koralik na temat stęchlizny i chłodu?)
3) wyżlica bez lewej łapy
4) wyleniała gruba Pudlica o żółtobiałym futrze
5) obraz Rembrandta „Powrót syna marnotrawnego”
6) plastikowa paprotka w wiklinowej donicy
7) dyskotekowa kula pod sufitem
8) na regałach złote puchary nie wiadomo za co
9) oklaski całej psiej gromady, braterskie klepnięcia
10) futro na pysku mokre od łez wzruszenia
11) powracająca radosna myśl: nareszcie się urodziłem!

Amiś, 130x90cm, oil on canvas, 2016-2018